Info
Ten blog rowerowy prowadzę ja, czyli kotu z Warszawy. Mam przejechane 7071.15 kilometrów, głównie po asfalcie, bo od paru lat tenże jakoś bardziej mi pasuje. Dorosłem do tego chyba bo wcześniej to było nic tylko las, las, las... Jeżdżę z prędkością średnią 21.50 km/h i wcale się nie chwalę, bo i nie ma czym :) .Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Styczeń4 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień4 - 0
- 2014, Lipiec8 - 0
- 2014, Czerwiec5 - 0
- 2014, Kwiecień6 - 0
- 2014, Marzec9 - 0
- 2014, Luty3 - 0
- 2014, Styczeń3 - 0
- 2013, Sierpień3 - 0
- 2013, Lipiec12 - 0
- 2013, Czerwiec21 - 0
- 2013, Maj10 - 0
- 2013, Kwiecień12 - 3
- 2013, Marzec2 - 0
- 2012, Sierpień15 - 0
- 2012, Lipiec8 - 0
- 2012, Czerwiec10 - 2
- 2012, Maj7 - 1
- 2012, Kwiecień18 - 37
- 2012, Marzec11 - 14
- 2012, Luty2 - 0
- DST 6.20km
- Czas 00:20
- VAVG 18.60km/h
- VMAX 35.60km/h
- Sprzęt Czarny Stefan
- Aktywność Jazda na rowerze
12.06.2012 - Podróż poślubna - Oder-Neisse Radweg - Dzień "0"
Wtorek, 12 czerwca 2012 · dodano: 27.06.2012 | Komentarze 0
Jakiś czas temu, około lutego 2012, kiedy nasz ślub wydawał się niesłychanie odległy, a my zaczynaliśmy dopiero przygotowania do niego, rzuciłem temat podróży poślubnej. W poprzednim roku rowerowa wyprawa do Wilna okazała się strzałem w „10”, może więc i w tym roku zorganizujemy sobie coś podobnego, bezpośrednio po ślubie?Po otrzymaniu zielonego światła od mojej przyszłej Żony („Może być wyprawa rowerowa, ale teraz nie mamy czasu na myślenie o tym, trzeba <tu wstawić dowolną rzecz związaną ze ślubem/weselem>”) zacząłem głowić się nad celem i trasą podróży. Nie chciałem żeby była to „wyrypa” w ekstremalnych warunkach, w błocie i piachu albo z TIRami mijającymi nas „na gazetę”, wykombinowałem więc że wybierzemy się do naszych zachodnich sąsiadów, i przejedziemy całą Oder – Neisse Radweg (ONR), czyli Drogę Rowerową Odra – Nysa. Żeby było prościej, jechać będziemy z gór nad morze, czyli właściwie Nysa – Odra. Ania zaakceptowała i tę koncepcję („Może być do Niemiec, ale teraz nie mamy czasu na myślenie o tym, trzeba <tu wstawić dowolną rzecz związaną ze ślubem/weselem>”). Rozpocząłem więc partyzancko planowanie i przygotowania do wyprawy, bo stwierdziłem że na to jednak muszę znaleźć czas ;) Po rozeznaniu możliwości dojazdowych i długości samej trasy postanowiłem do zaplanowanej trasy wzdłuż obu rzek dołożyć odcinek na Dolnym Śląsku i w Czechach – wydawało mi się że w ten sposób najprościej dostaniemy się na szlak. Ania nie oponowała („Teraz są ważniejsze sprawy!”), więc dałem sam sobie zgodę na taką modyfikację planów :)
Tak więc 2 dni po weselu spakowaliśmy sakwy i wyruszyliśmy.
Zaczęło się skromniutko, jeśli o dystans chodzi – po obejrzeniu może ze 25ciu minut meczu Polska-Rosja wyłączyliśmy telepudło i po zniesieniu objuczonych sakwami rowerów ruszyliśmy w stronę dworca Warszawa Wschodnia. Czemu nie założyliśmy sakw pod domem, tylko męczyliśmy (ehm, ehm… męczyłem…?) się ze znoszeniem załadowanych „sprzętów”? Ano, wykombinowałem sobie że tak będzie szybciej, i rzeczywiście było, dopóki po przejechaniu 2 km nie zorientowałem się że zostawiłem w domu camelbaga, którego dodatkową zawartością były telefon, pieniądze i dokumenty. Szybki sprincik do domu załatwił sprawę i bez problemu dotarliśmy na dworzec, kilkanaście minut przed podstawieniem pociągu, czyli niby wszystko ok, ale oczywiście do czasu…
Pociąg przyjechał, ja wiedząc że mamy miejsca w wagonie 11 zapytałem się konduktora czy można tam z rowerami, a ten wskazał mi… wagon 17. Okazało się, że jest tam jeden przedział rowerowy – średnio nam się to podobało, miejscówki mamy w 11, a rowerki pojadą w 17? No ale co było robić, wtarabaniliśmy się do wagonu, rozładowaliśmy rowery i przypięliśmy je porządnie, po czym ruszyliśmy przez wagony do 11tki. Wchodzimy, a tam okazuje się że:
• Wagon ten to pełnoprawny, nowiutki wagon rowerowy, w którym połowę długości zajmują miejsca na rowery,
• Mamy miejscówki 97 i 98, a miejsca dla pasażerów kończą się na 88… jak się potem w rozmowie z konduktorem okazało, podstawili inny model wagonu niż planowano, o czym pani w kasie nie wiedziała…
Zostawiliśmy więc sakwy pod opieką konduktora i klnąc na czym świat stoi ruszyliśmy z powrotem przez pociąg do wagonu nr 17 – zdążyliśmy odpiąć rowery, gdy pociąg wtaczał się na Centralny – tam szybki bieg z rowerami po peronie i już jesteśmy w komplecie - i my, i nasze rumaki w jednym wagonie.
Jak zwykle PKP zapewniło gry i zabawy ruchowe, i to już na początku podróży :) No ale nic to, grunt że byliśmy w odpowiednim pociągu, i ten pociąg jechał tam gdzie miał jechać, nawet bez specjalnych opóźnień :).
Dalsza podróż przebiegła bez podobnych przygód – mimo braku wykupionych miejsc , niewielkie obłożenie wagonu pozwoliło nam przejechać do samej Jeleniej Góry w niezłym komforcie, nawet mnie udało się przespać kilka godzin, choć w pociągach z reguły śpię kiepsko.
Kategoria Do 50 km, Oder - Neisse Radweg 2012, Wyprawa