Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzę ja, czyli kotu z Warszawy. Mam przejechane 7071.15 kilometrów, głównie po asfalcie, bo od paru lat tenże jakoś bardziej mi pasuje. Dorosłem do tego chyba bo wcześniej to było nic tylko las, las, las... Jeżdżę z prędkością średnią 21.50 km/h i wcale się nie chwalę, bo i nie ma czym :) .
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kotu.bikestats.pl
  • DST 110.40km
  • Czas 06:16
  • VAVG 17.62km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Podjazdy 100m
  • Sprzęt Czarny Stefan
  • Aktywność Jazda na rowerze

17.06.2012 - Podróż poślubna - Oder-Neisse Radweg - Dzień 5

Niedziela, 17 czerwca 2012 · dodano: 29.06.2012 | Komentarze 0



Tego dnia wstaliśmy wypoczęci, mimo potężnej burzy która obudziła nas w środku nocy – namiot dał radę zlewie, więc pobudka nie była specjalnie nieprzyjemna, oczywiście z wyłączeniem tego że pioruny waliły co kilka sekund, a ja jeden z tych momentów wybrałem na otworzenie oczu. Po otrzymaniu „strzała” prosto w rozszerzone podczas snu źrenice stwierdziłem, że podczas tej burzy powieki wolę mieć zamknięte ;)
Po śniadaniu złożyliśmy obóz i wyruszyliśmy, regulując wcześniej należność za kemping – 10 euro. Niby dużo, ale lepsze 10 niż 15… Pogoda była „taka se” – niebo zasnute chmurami i co jakiś czas siąpiła niemrawa mżawka, ale nie było mocnego wiatru, więc jechało się bardzo dobrze.

Po kilku kilometrach dotarliśmy do Eisenhüttenstadt, gdzie przekroczyliśmy kanał Odra – Szprewa:

Z mostu kanale dojrzałem ciekawy obiekt pływający, zacumowany przy brzegu :)

Po szybkim przejeździe przez miasto ruszyliśmy dalej wałem w stronę Frankfurtu n/Odrą. Po kilku kilometrach natknęliśmy się na opuszczoną elektrownię – idealnie nadawałaby się do nakręcenia paru scen filmu dziejącego się w post-apokaliptycznej przyszłości :)

Po jakichś 20 km, w miejscowości Aurith natknęliśmy się na przytulną kawiarenkę usytułowaną tuż przy wale – naleśniki z jagodami i z jabłkami możemy z czystym sumieniem polecić, nawet pomimo ceny (chyba 7 EUR za porcję…)

Później przez jakiś czas widoki były niesłychaaaanie różnorodne ;)

…ale zdarzały się małe urozmaicenia – jezioro Brieskower See, obok Brieskow – Finkenheerd

Za jeziorem trasa odbija na jakiś czas od Odry, i prowadzi przez miejscowość Lossow, wzdłuż dróg o dość niskim obciążeniu, w stronę Frankfurtu.

Przed samym miastem zaliczamy bardzo przyjemny zjazd z nadodrzańskiej skarpy – kilka idealnie wyprofilowanych zakrętów i prędkość w okolicach 50 km/h daje dużo radochy :)
Trochę widoczków z Frankfurtu:


Słubice

Ciekawostka:) „ochotniczy pojazd piwny” o ile mnie mój giermański nie myli…



Po przejechaniu wzdłuż rzeki przez miasto (znowu niczego nie zwiedzaliśmy… ale mieliśmy jak zwykle ciśnienie na dobry dystans) wjechaliśmy w obszar o nazwie Oderberge, czyli wzgórza nad Odrą. Widoki od razu stały się ciekawsze, a rzeźba terenu (mnóstwo dość krótkich pagórków) dodatkowo urozmaicała jazdę, dając możliwość naprawdę szybkiej jazdy –Ani, która podczas etapów „górskich” naszej wyprawy przypomniała sobie jak efektywnie używać biegów, też taka jazda góra-dół z dużą prędkością bardzo się podobała.

Kiedy dojechaliśmy do Lebus (Lubusz – od niego wzięła nazwę nasza Ziemia Lubuska), okazało się że mądrzy Niemcy, zamiast obsadzić uliczki brzozami, lipami czy innymi takimi, obsadzili je czereśniami! Spokojne, zadbane i czyste miasteczko w połączeniu z czerwonymi od owoców drzewami i pięknym położeniem nad rzeką sprawia wrażenie raju na ziemi…
Posiłek regeneracyjny:)

I następny…

„Czeresienki, czeresienki!!!”

Kościół w Lebus

Ja miałem ochotę na coś bardziej konkretnego niż owocki i zaordynowałem postój w knajpie. Nie pojadłem sobie jednak – Ania po spojrzeniu w kartę zaczęła kręcić nosem… z tymi wegetarianami to same problemy;) Co było robić – ruszyliśmy dalej, ale po paru kilometrach zaordynowałem postój przy pięknym drzewie i KAZAŁEM zrobić sobie kanapki, bo głodny byłem jak wilk, i lekko zapieniony niezdecydowaniem mojej Żonki. I wiecie co? Podziałało :)
O proszę, Ania robi kanapki :)

Po posiłku – ruszamy dalej:


W końcu dotarliśmy do Küstrin-Kietz, z którego przejechaliśmy do Kostrzyna (ciekawostka – po niemieckiej stronie przy samej granicy jedzie się wzdłuż długaśnego ciągu okazałych i niebrzydkich, ale opuszczonych kamienic… sprawia to dość upiorne wrażenie...). Już na moście widać było, że miasto jeszcze relatywnie niedawno było twierdzą:



I znowu – nie zwiedzamy… Szybki obiad, zakupy i dalej w trasę. Niedaleko za miastem napotykamy takiego oto autochtona:

I fota poglądowa, dla porównania skali, czyli żeby było widać jakie toto było wielkie… Wszystko wskazuje na to, że udało nam się zobaczyć bielika zwyczajnego! :)

Dalszy odcinek trasy nie był ani szczególnie piękny, ani szczególnie przyjemny – prowadziła cały czas po łysym i wypalonym słońcem wale, żar lał się z nieba, a w twarz dostawaliśmy co jakiś czas podmuchami gorącego wiatru.

Mimo wszystko, humory dopisywały:

A i widoki jakieś strasznie złe nie były:

Kolejna ciekawostka - na wysokości Kienitz trafiliśmy na pomnik, który upamiętnia… przeprawę przez Odrę wojsk radzieckich w 1945r. Jest na nim nawet przetłumaczony na niemiecki okolicznościowy cytacik z memuarów jakiegoś tam krasnoarmiejca… Wielki Brat był rzeczywiście mocno kochany w DDRze.


Za pomnikiem rzeka rozlewa się w starorzecza:


Dom na barce – chyba na wypadek powodzi :)

W końcu totalny gorąc lejący się z nieba skłonił nas do poszukania noclegu – dość szybko znaleźliśmy fajny kemping w miejscowości Gross Neuendorf. Cena – 9 EUR, czyli znowu niższa :) Pijemy zakupione od pani gospodyni piwo regionalne (Berliner Pilsner, świetne), póżniej szybko rozbijamy obóz, myjemy się, jemy kolację i zasypiamy – kolejny dzień z dystansem powyżej 100 km, a szczególnie ostatni odcinek, mocno nas jednak zmęczył.




Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa iezda
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]