Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzę ja, czyli kotu z Warszawy. Mam przejechane 7071.15 kilometrów, głównie po asfalcie, bo od paru lat tenże jakoś bardziej mi pasuje. Dorosłem do tego chyba bo wcześniej to było nic tylko las, las, las... Jeżdżę z prędkością średnią 21.50 km/h i wcale się nie chwalę, bo i nie ma czym :) .
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kotu.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Powyżej 100 km

Dystans całkowity:1800.20 km (w terenie 53.00 km; 2.94%)
Czas w ruchu:78:19
Średnia prędkość:20.07 km/h
Maksymalna prędkość:64.30 km/h
Suma podjazdów:3500 m
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:128.59 km i 6h 31m
Więcej statystyk
  • DST 110.50km
  • Czas 06:19
  • VAVG 17.49km/h
  • VMAX 43.20km/h
  • Podjazdy 160m
  • Sprzęt Czarny Stefan
  • Aktywność Jazda na rowerze

18.06.2012 - Podróż Poślubna - Oder - Neisse Radweg - Dzień 6

Poniedziałek, 18 czerwca 2012 · dodano: 16.07.2012 | Komentarze 0

Opis i zdjęcia coming soon:)


  • DST 110.40km
  • Czas 06:16
  • VAVG 17.62km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Podjazdy 100m
  • Sprzęt Czarny Stefan
  • Aktywność Jazda na rowerze

17.06.2012 - Podróż poślubna - Oder-Neisse Radweg - Dzień 5

Niedziela, 17 czerwca 2012 · dodano: 29.06.2012 | Komentarze 0



Tego dnia wstaliśmy wypoczęci, mimo potężnej burzy która obudziła nas w środku nocy – namiot dał radę zlewie, więc pobudka nie była specjalnie nieprzyjemna, oczywiście z wyłączeniem tego że pioruny waliły co kilka sekund, a ja jeden z tych momentów wybrałem na otworzenie oczu. Po otrzymaniu „strzała” prosto w rozszerzone podczas snu źrenice stwierdziłem, że podczas tej burzy powieki wolę mieć zamknięte ;)
Po śniadaniu złożyliśmy obóz i wyruszyliśmy, regulując wcześniej należność za kemping – 10 euro. Niby dużo, ale lepsze 10 niż 15… Pogoda była „taka se” – niebo zasnute chmurami i co jakiś czas siąpiła niemrawa mżawka, ale nie było mocnego wiatru, więc jechało się bardzo dobrze.

Po kilku kilometrach dotarliśmy do Eisenhüttenstadt, gdzie przekroczyliśmy kanał Odra – Szprewa:

Z mostu kanale dojrzałem ciekawy obiekt pływający, zacumowany przy brzegu :)

Po szybkim przejeździe przez miasto ruszyliśmy dalej wałem w stronę Frankfurtu n/Odrą. Po kilku kilometrach natknęliśmy się na opuszczoną elektrownię – idealnie nadawałaby się do nakręcenia paru scen filmu dziejącego się w post-apokaliptycznej przyszłości :)

Po jakichś 20 km, w miejscowości Aurith natknęliśmy się na przytulną kawiarenkę usytułowaną tuż przy wale – naleśniki z jagodami i z jabłkami możemy z czystym sumieniem polecić, nawet pomimo ceny (chyba 7 EUR za porcję…)

Później przez jakiś czas widoki były niesłychaaaanie różnorodne ;)

…ale zdarzały się małe urozmaicenia – jezioro Brieskower See, obok Brieskow – Finkenheerd

Za jeziorem trasa odbija na jakiś czas od Odry, i prowadzi przez miejscowość Lossow, wzdłuż dróg o dość niskim obciążeniu, w stronę Frankfurtu.

Przed samym miastem zaliczamy bardzo przyjemny zjazd z nadodrzańskiej skarpy – kilka idealnie wyprofilowanych zakrętów i prędkość w okolicach 50 km/h daje dużo radochy :)
Trochę widoczków z Frankfurtu:


Słubice

Ciekawostka:) „ochotniczy pojazd piwny” o ile mnie mój giermański nie myli…



Po przejechaniu wzdłuż rzeki przez miasto (znowu niczego nie zwiedzaliśmy… ale mieliśmy jak zwykle ciśnienie na dobry dystans) wjechaliśmy w obszar o nazwie Oderberge, czyli wzgórza nad Odrą. Widoki od razu stały się ciekawsze, a rzeźba terenu (mnóstwo dość krótkich pagórków) dodatkowo urozmaicała jazdę, dając możliwość naprawdę szybkiej jazdy –Ani, która podczas etapów „górskich” naszej wyprawy przypomniała sobie jak efektywnie używać biegów, też taka jazda góra-dół z dużą prędkością bardzo się podobała.

Kiedy dojechaliśmy do Lebus (Lubusz – od niego wzięła nazwę nasza Ziemia Lubuska), okazało się że mądrzy Niemcy, zamiast obsadzić uliczki brzozami, lipami czy innymi takimi, obsadzili je czereśniami! Spokojne, zadbane i czyste miasteczko w połączeniu z czerwonymi od owoców drzewami i pięknym położeniem nad rzeką sprawia wrażenie raju na ziemi…
Posiłek regeneracyjny:)

I następny…

„Czeresienki, czeresienki!!!”

Kościół w Lebus

Ja miałem ochotę na coś bardziej konkretnego niż owocki i zaordynowałem postój w knajpie. Nie pojadłem sobie jednak – Ania po spojrzeniu w kartę zaczęła kręcić nosem… z tymi wegetarianami to same problemy;) Co było robić – ruszyliśmy dalej, ale po paru kilometrach zaordynowałem postój przy pięknym drzewie i KAZAŁEM zrobić sobie kanapki, bo głodny byłem jak wilk, i lekko zapieniony niezdecydowaniem mojej Żonki. I wiecie co? Podziałało :)
O proszę, Ania robi kanapki :)

Po posiłku – ruszamy dalej:


W końcu dotarliśmy do Küstrin-Kietz, z którego przejechaliśmy do Kostrzyna (ciekawostka – po niemieckiej stronie przy samej granicy jedzie się wzdłuż długaśnego ciągu okazałych i niebrzydkich, ale opuszczonych kamienic… sprawia to dość upiorne wrażenie...). Już na moście widać było, że miasto jeszcze relatywnie niedawno było twierdzą:



I znowu – nie zwiedzamy… Szybki obiad, zakupy i dalej w trasę. Niedaleko za miastem napotykamy takiego oto autochtona:

I fota poglądowa, dla porównania skali, czyli żeby było widać jakie toto było wielkie… Wszystko wskazuje na to, że udało nam się zobaczyć bielika zwyczajnego! :)

Dalszy odcinek trasy nie był ani szczególnie piękny, ani szczególnie przyjemny – prowadziła cały czas po łysym i wypalonym słońcem wale, żar lał się z nieba, a w twarz dostawaliśmy co jakiś czas podmuchami gorącego wiatru.

Mimo wszystko, humory dopisywały:

A i widoki jakieś strasznie złe nie były:

Kolejna ciekawostka - na wysokości Kienitz trafiliśmy na pomnik, który upamiętnia… przeprawę przez Odrę wojsk radzieckich w 1945r. Jest na nim nawet przetłumaczony na niemiecki okolicznościowy cytacik z memuarów jakiegoś tam krasnoarmiejca… Wielki Brat był rzeczywiście mocno kochany w DDRze.


Za pomnikiem rzeka rozlewa się w starorzecza:


Dom na barce – chyba na wypadek powodzi :)

W końcu totalny gorąc lejący się z nieba skłonił nas do poszukania noclegu – dość szybko znaleźliśmy fajny kemping w miejscowości Gross Neuendorf. Cena – 9 EUR, czyli znowu niższa :) Pijemy zakupione od pani gospodyni piwo regionalne (Berliner Pilsner, świetne), póżniej szybko rozbijamy obóz, myjemy się, jemy kolację i zasypiamy – kolejny dzień z dystansem powyżej 100 km, a szczególnie ostatni odcinek, mocno nas jednak zmęczył.



  • DST 105.90km
  • Czas 06:09
  • VAVG 17.22km/h
  • VMAX 42.90km/h
  • Podjazdy 20m
  • Sprzęt Czarny Stefan
  • Aktywność Jazda na rowerze

16.06.2012 - Podróż poślubna - Oder-Neisse Radweg - Dzień 4

Sobota, 16 czerwca 2012 · dodano: 27.06.2012 | Komentarze 2



Po świetnie przespanej nocy obudziliśmy się raczej wcześnie (ok. 7:00), ale wyruszyliśmy dopiero około 9:00 – zwijanie obozu szło jakoś niemrawo. Tak samo rozpoczęcie etapu wyszło średnio – pogubiłem się w oznaczeniach szlaków (GPSa używałem tylko jako licznika i trackloggera), i gdyby nie to, iż sam z siebie (!) zatrzymał nas autochton w samochodzie, i naprowadził na właściwą drogę, pewnie nadłożylibyśmy znacznie więcej niż 1 kilometr…
W końcu jednak trafiliśmy do Bad Muskau – zrobiliśmy zapasy po polskiej stronie, i wjechaliśmy do pierwszej atrakcji tego dnia – Furst – Puckler Park, lub po naszemu Parku Mużakowskiego:




Park okazał się rzeczywiście piękny – nie poświęciliśmy mu tyle czasu, na ile zasługuje, i nie mówię tu o pałacach które robią duże wrażenie, nie umywają się jednak do ogromnych, kilkusetletnich drzew których bardzo wiele jest w parku… Lipy, dęby, ogromne brzozy – no bajka po prostu.
Sama Nysa też pięknie się w parku komponuje:

I znowu wyjeżdżamy na ścieżkę, biegnącą pośród lasów i pól.

A pośród zboża chabry…

W pewnym momencie jednak wjeżdżamy na wał przeciwpowodziowy, na razie na krótko, ścieżka wije się zamiennie – to wałem, to przez śródleśne pola.

Zdarzają się i takie obrazki (tuż przed Forst):

A w samym Forst – pamiątki po „Granicy Przyjaźni”… daje to do myślenia, jak bardzo inaczej było jeszcze niedawno…



I znowu to wałem, to polami… Do Guben/Gubina. Tam obiad po polskiej stronie, tym razem w McDonaldzie ;) i tradycyjne zakupy w Biedronce. Miasto nas nie powaliło, więc zdjęć z niego brak.
Za to bezkrwawe łowy się udały :)


Dotarliśmy w końcu do Ratzdorf, i po małym objeździe (znowu żle spojrzałem na znaki…) byliśmy już nad Odrą – wstyd się przyznać, przegapiliśmy ujście Nysy… cóż, bywa.
Wały przeciwpowodziowe od razu stały się wyższe, szersze – widoki z nich też rozleglejsze, ale z lekka monotonne.

Zaczął nam też dokuczać bardzo silny „wmordewind” – średnia na odcinku 6 może km spadła z 18,5 do 17,5 km/h ale pod wiatr poruszaliśmy się najwyżej z prędkością 14-15. W końcu stwierdziliśmy że na dziś wystarczy, i zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Sprawa wyglądała średnio – wokoło nie widzieliśmy żadnych osad ludzkich, tereny przez które jechaliśmy od Ratzdorfu były praktycznie zupełnie bezludne. Na szczęście po kilku kilometrach natknęliśmy się na drogowskaz wskazujący w boczną drogę, i obiecujący kemping w Neuzelle, 3 km od wału. Ruszyliśmy w tamtą stronę, a po chwili obraliśmy kierunek na okazały klasztor:

Drogowskaz nie kłamał – po ok. 3 km dotarliśmy do klasztoru, i po krótkim wywiadzie znaliśmy dokładnie lokalizację kempingu. Okazał się bardzo ok, i w cenie 10, a nie 15 euro. Co prawda obok była zagroda dla kóz, ale okazały się bezproblemowymi sąsiadami :)
Wieczorem wybraliśmy się jeszcze do przyklasztornej knajpy, na piwo z przyklasztornego browaru – Ania wzięła ciemne słodowe, a ja – Kartoffelbier, piwo z sokiem z ziemniaków. I nawet dobre było :)



Słońce w końcu zaszło, czas było w końcu iść spać.

Dystans – znowu ponad setka. Zasypialiśmy z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku :)

  • DST 110.80km
  • Czas 06:10
  • VAVG 17.97km/h
  • VMAX 37.80km/h
  • Podjazdy 180m
  • Sprzęt Czarny Stefan
  • Aktywność Jazda na rowerze

15.06.2012 - Podróż poślubna - Oder-Neisse Radweg - Dzień 3

Piątek, 15 czerwca 2012 · dodano: 27.06.2012 | Komentarze 0



Dzień 3 wyprawy rozpoczynamy od przekroczenia granicy pomiędzy Czechami a… Polską – droga prowadząca z Hradka nad Nisou do Zittau prowadzi przez wysunięty na południowy zachód „skrawek” Polski – na skrawku tym umiejscowiona jest stacja benzynowa oraz przygraniczny bazarek – jak się później przekonamy, stały motyw po „naszej” stronie granicy.
Po 1,5 km jazdy docieramy do mostu na Nysie Łużyckiej, i tym mostem przekraczamy granicę z Niemcami:

Nysa Łużycka

Kawałek za mostem droga doprowadza nas do pierwszej ścieżki rowerowej, którą jedziemy w Niemczech – wyczekaliśmy się tej ich osławionej infrastruktury rowerowej! I rzeczywiście, ścieżka nie zawodzi:

Po niedługim odcinku ścieżka dopina się do ichniej drogi (chyba) krajowej, o dużym natężeniu ruchu. Ale stresu nie ma…

Dobrej jakości asfalt leci sobie wraz z drogą, oddzielony od niej pasem zieleni… super! Po kilku kilometrach ścieżka jednak kończy się, a szlak ONR odbija w lewo, i prowadzi małym objazdem przez centrum wioski Hirschfelde, czyste i pięknie utrzymane, ale… całkowicie puste. Nie ma sklepów, ludzi na ulicach… ciszę mąci tylko odgłos niedalekiej drogi krajowej. Jak się później okaże, takie wrażenie to norma po niemieckiej stronie granicy. Po kilkuset metrach szlak „dopina się” z powrotem do drogi krajowej, i tym razem ścieżki nie ma… jest za to ograniczenie ruchu do 30 km/h, i pełna kultura kierowców, którzy snują się za nami 20-23 km/h…
Kilka widoczków z HIrschfelde:


Kawałek dalej, w miejscowości Rosenthal, ścieżka skręca w prawo i sprowadza nas nad brzeg Nysy, i dalej razem z rzeką wije się wśród lasów. Nawierzchnia – dobrej jakości szuter – nie sprawia kłopotów.



W końcu, po kilku kilometrach zza zakrętu wyłania się taki obrazek:

Podjeżdżamy bliżej:


Niestety, nie mamy czasu na zwiedzanie klasztoru St. Marienthal w Ostritz, i po chwili odpoczynku ruszamy dalej, po chwili zatrzymując się przy piekarni – skusiły nas słodkie bułki :)
Za Ostritz ściezka rowerowa ciagnie się przez piękne łąki, z dominującym motywem niebieskim – tysiące chabrów robią robotę ;)

Po niedługim czasie docieramy do Görlitz /Zgorzelca. Miasto robi fajne wrażenie, choć strona polska prezentuje się gorzej niż niemiecka, mimo iż zabytkowe kamienice są również w dużej części odnowione - wszystko przez górujące nad miastem betonowe bloczyska:

Niemiecka strona robi „troszkę” lepsze wrażenie…

A to jedno z „przejść granicznych” pomiędzy miastami – pieszo-rowerowy most. Po prostu przejeżdżamy, i jak tu nie lubić Shengen ;)

Po niemieckiej stronie robimy parę fotek…


… i przenosimy się na polską, gdzie zjadamy obiad w restauracji przy nadbrzeżnym bulwarze, w cenie powiedzmy średnio-warszawskiej, ale dużo i smacznie. Potem udajemy się do odległej o parę minut Biedronki i robimy zakupy – mieliśmy wrażenie że po niemieckiej stronie może być z tym lekki problem, w małych miejscowościach nie widzieliśmy ani jednego sklepu, tak miało zresztą pozostać praktycznie do końca wyprawy...
Po wyjeździe ze Zgorzelca szlak odchodzi od Nysy i prowadzi nas ścieżkami rowerowymi wzdłuż dróg, później wydzielonymi ścieżkami przez pola, lasy i łąki, a następnie obchodzi poligon (Halt! Eintritt verboten!!!) i sprowadza znowu do doliny rzeki, wijąc się malowniczo:


W miejscowościach mijamy pomniki i kościoły:
Podrosche:


Pechern:


W środku lasu napotykamy też pozostałości… skoczni narciarskiej Oberlausitz - Schanze!



Jako że nie mieliśmy jasnej koncepcji gdzie i jak będziemy nocować, około godziny 19:00 czasie zaczynamy rozglądać się za spaniem. Pomocne w tej kwestii okazują się ogłoszenia wywieszane w wiatach wzdłuż szlaku – cena pokoju dwuosobowego równa 40 euro (na wszystkich ogłoszeniach ta sama…) pomaga nam podjąć decyzję – dziś śpimy pod namiotem. W końcu docieramy do Sagar, gdzie rozbijamy namiot na polu namiotowym koło pensjonatu, w cenie 15 euro… Stromo, ale w tym mamy nielimitowany prysznic w ogrzewanej łazience. Zawsze to coś…
Wieczór kończymy przy piwku z rowerzystami z Niemiec obok których się rozłożyliśmy. Dwóch panów chwali się przebiegiem dziennym ok. 70 km. HA! My dziś nawinęliśmy prawie 111! To rekord przebiegu dziennego Ani, tak że jest co świętować :) Gwoli sprawiedliwości wspomnieć jednak należy, że jeden z panów miał jakieś 65 lat…