Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzę ja, czyli kotu z Warszawy. Mam przejechane 7071.15 kilometrów, głównie po asfalcie, bo od paru lat tenże jakoś bardziej mi pasuje. Dorosłem do tego chyba bo wcześniej to było nic tylko las, las, las... Jeżdżę z prędkością średnią 21.50 km/h i wcale się nie chwalę, bo i nie ma czym :) .
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kotu.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

50 - 100 km

Dystans całkowity:1690.37 km (w terenie 107.00 km; 6.33%)
Czas w ruchu:52:01
Średnia prędkość:19.83 km/h
Maksymalna prędkość:72.80 km/h
Suma podjazdów:5743 m
Suma kalorii:2781 kcal
Liczba aktywności:24
Średnio na aktywność:70.43 km i 3h 15m
Więcej statystyk
  • DST 97.00km
  • Teren 10.00km
  • Podjazdy 200m
  • Sprzęt Czarny Stefan
  • Aktywność Jazda na rowerze

02.06.2013 - Północna granica - Dzień 1

Niedziela, 2 czerwca 2013 · dodano: 17.06.2013 | Komentarze 0

Świnoujście - Mrzeżyno


  • DST 53.10km
  • Teren 5.00km
  • Czas 03:17
  • VAVG 16.17km/h
  • VMAX 38.60km/h
  • Podjazdy 160m
  • Sprzęt Czarny Stefan
  • Aktywność Jazda na rowerze

02.05.2013 Wycieczka długoweekendowa

Poniedziałek, 6 maja 2013 · dodano: 06.05.2013 | Komentarze 0

Wspólna wycieczka z Anią, jedyna jaką udało się odbyć w ten długi weekend - niestety innych zajęć było "od metra", a i moja alergia aktywnościom rowerowym nie pomaga. Mam nadzieję że w ciągu najbliższego tygodnia-dwóch mnie odpuści, bo już na początku czerwca szykuje nam się dłuższa wyprawa. Warto byłoby się odpowiednio do niej przygotować, przynajmniej tzw. de przyzwyczaić do siodełka...



  • DST 75.50km
  • Teren 8.00km
  • Czas 03:08
  • VAVG 24.10km/h
  • VMAX 49.40km/h
  • Podjazdy 40m
  • Sprzęt Czarny Stefan
  • Aktywność Jazda na rowerze

22.04.2013 Trening górski, czyli... do Góry Kalwarii i z powrotem :)

Poniedziałek, 22 kwietnia 2013 · dodano: 22.04.2013 | Komentarze 3

Trening "górski", nie tylko z powodu tego, że końcówką pętli była Góra Kalwaria - po prostu cały czas było "pod górkę".
Najpierw, prawie cały odcinek "tam" wiatr wiał prosto w ryja, i to nie jakimiś tam lekkimi podmuszkami - konkretnie dmuchał, nawet lemondka miejscami nie bardzo pomagała - jechało się tak sobie, dobrze że chociaż pogoda była piękna.
W drugą stronę rowerowo wszystko było ok, i średnia wzrosła do akceptowalnej, ale za to spędziłem ponad godzinę na poboczu drogi załatwiając służbowe sprawy. Urlop. Taaaa.

akcent pozytywny - widoczek:)

I drugi :)

Trasa:


  • DST 51.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 01:50
  • VAVG 27.82km/h
  • VMAX 42.50km/h
  • Podjazdy 10m
  • Sprzęt Czarny Stefan
  • Aktywność Jazda na rowerze

23.08.2012 - Trening wzdłuż Wisły

Czwartek, 23 sierpnia 2012 · dodano: 23.08.2012 | Komentarze 0

Treningowy przejazd tam i z powrotem. Podczas powrotu zerwał się oczywiście przeciwny wiatr, więc nie udało mi się utrzymać średniej powyżej 28 km/h...
Za to zrobiłem parę niebrzydkich fotek nadwiślańsko-podwarszawskiej okolicy :)
No. Parę, czyli dwie :)



Kategoria 50 - 100 km, Trening


  • DST 81.90km
  • Czas 04:14
  • VAVG 19.35km/h
  • VMAX 58.70km/h
  • Podjazdy 970m
  • Sprzęt Czarny Stefan
  • Aktywność Jazda na rowerze

12.08.2012 Wokół Tatr - dzień 2

Niedziela, 12 sierpnia 2012 · dodano: 14.08.2012 | Komentarze 0

Opis i zdjęcia coming soon... :)
Kategoria 50 - 100 km, Wyprawa


  • DST 76.10km
  • Teren 15.00km
  • Czas 04:02
  • VAVG 18.87km/h
  • VMAX 32.80km/h
  • Podjazdy 40m
  • Sprzęt Czarny Stefan
  • Aktywność Jazda na rowerze

28.07.2012 We dwójkę do Góry Kalwarii i z powrotem

Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 28.07.2012 | Komentarze 0

Wycieczka z Anią do Góry Kalwarii, i z powrotem przez Konstancin i Powsin. Ania testowała nowy nabytek, damską wersję Stevensa Randonneur'a. Tak tak, jak przykładne małżeństwo mamy parkę takich samych rowerów ;) tzn. rozmiar ram i ich kształt jest oczywiście inny, ale modelowo i rocznikowo to to samo:) Rowerek śmiga, średnia nam wzrosła o prawie 1,5 km/h :)


  • DST 69.60km
  • Czas 04:44
  • VAVG 14.70km/h
  • VMAX 52.60km/h
  • Podjazdy 620m
  • Sprzęt Czarny Stefan
  • Aktywność Jazda na rowerze

14.06.2012 - Podróż poślubna - Oder-Neisse Radweg - Dzień 2

Czwartek, 14 czerwca 2012 · dodano: 27.06.2012 | Komentarze 0



Tego dnia zaplanowany dystans był już bardziej ambitny – celem naszej podróży były: Frydlant (parę osób polecało nam tamtejszy zamek), Nova Ves (tam według opisu trasy rozpoczyna się Droga Rowerowa Odra-Nysa) i dalej Hradek nad Nisou (miasto pod samą granicą Czesko – Niemiecką, w którym chcieliśmy nocować).
Wyruszyliśmy w stronę granicy około 8 rano, i przekroczyliśmy ją ok. 30 minut później :)


Po czeskiej stronie zaczęły się podjazdy, niezbyt strome i niezbyt męczące. Poza tym dzięki podjazdom mieliśmy piękne widoki:
Niedaleko po przekroczeniu granicy:

I dalej…


Tu widok na Izery i zamek Frydlant

To gdzie ten zamek? O, tu :)

Do Frydlantu sprowadził nas przyjemny zjazd, powinniśmy zorientować się że to podstęp, ale o tym za chwilę ;) Po chwilowych wątpliwościach nawigacyjnych okazało się że jednak dobrze jedziemy do zamku – poszliśmy trochę ”na żywioł”, zakładając że droga oznaczona jako ślepa dla samochodów, nie musi koniecznie być ślepa dla rowerzystów, i okazało się że dokładnie tak jest :) Szosę zerwała powódź, ale zostało wąskie przejście zmienione w chodnik, którym można przeprowadzić rower. Jeszcze tylko krótki, acz intensywny podjazd pod sam zamek i byliśmy na miejscu :)
Tradycyjnie rowerki zostawiliśmy pod opieką, tym razem u pani parkingowej, i ruszyliśmy do zamku:
Brama wejściowa

Na dziedzińcu


Widok na okolicę


W środku niestety nie dało się robić zdjęć, a szkoda… w zamku (i pałacu, mieszczącym się w jego obrębie) ocalało całe wyposażenie wnętrz – podłogi, meble, tapety, obrazy… wszystko jest oryginalne, i robi duże wrażenie. Ciekawą rzeczą jest zamkowe muzeum otwarte w 1800r – pierwsze w Europie Środkowej – dwie sale pełne zabytkowej broni palnej i białej (nigdy nie widzieliśmy podobnej liczby takich eksponatów w jednym miejscu), dodatkowo wyposażenie zaprzęgów konnych itp. Zamek Czocha blednie przy Frydlancie jeszcze bardziej…
Po zwiedzaniu ruszyliśmy dalej, i tutaj właśnie zadziałał „podstęp” o którym wspomniałem wcześniej… Frydlant leży w dolinie – trzeba wyjechać z niej i przedostać się przez góry, niezbyt imponujące może, ale niewiele to zmieniło…
Już pierwszy podjazd – około 100 m w pionie na odległości 2,5 km – nadszarpnął trochę morale Ani, która nie licząc dnia poprzedniego nigdy nie miała okazji jeździć rowerem po górach, swoje dodatkowo dołożył ciężar sakw i jak podejrzewam geometria ramy jej SPARTY – zrelaksowana, czyli relatywnie mało nachylona pozycja ciała nie sprzyja raczej mocnemu „depnięciu” na podjeździe… Zjazd, który nastąpił po tym podjeździe pozwolił na lekkie odbudowanie sił, ale później zza zakrętu ukazały się serpentyny… Na nic zdały się moje tłumaczenia, że jak serpentyny to dobrze, będzie bardziej płasko niż byłoby bez nich – morale upadło jeszcze bardziej. Ale trzeba oddać mojej Żonie że w końcu zacisnęła zęby i z kilkoma odpoczynkami podjechała prawie całe 170m w pionie na odległości 4 km – podeszliśmy jedynie ostatnie 400-500m, i nawet Ania przyznała później że „łatwiej i szybciej byłoby to podjechać…”
Odpoczynek na serpentynach, z widokiem na Polskę (w oddali elektrownia Turów)

I w zbliżeniu…

Za serpentynami zaczął się zjazd – na odległości 11km zjechaliśmy raptem 250m, więc nie jest to asfaltowa ściana ;) Mimo to osiągane przez nas prędkości przekraczały momentami 50 km/h, co w połączeniu z dużą ilością niezbyt ostrych i dobrze wyprofilowanych zakrętów dało dużo radochy :) Jadąc dalej w stronę Hradka nad Nisou, w miejscowości Bily Kostel natknęliśmy się w końcu na tablicę informującą że oto jesteśmy na czeskim odcinku Drogi Rowerowej Odra-Nysa!

W Novej Vsi, tam gdzie teoretycznie szlak się zaczyna, nie napotkaliśmy ani oznaczeń, ani tablicy informacyjnej (nie licząc jednej, odnoszącej się do historii wsi i regionu – nie mówiła ona jednak nic o szlaku). Nic to, utwierdziliśmy się w przekonaniu, że jesteśmy na dobrej drodze :) i rzeczywiście, po parunastu kilometrach dotarliśmy do Hradka nad Nisou.

Po uzupełnieniu zapasów energetycznych (frytki, prażeny syr i piwo ) ruszyliśmy za znakami na kemping „Kristina”, nad sztucznym jeziorem o tej samej nazwie. Jako że ceny okazały się przystępne, wynajęliśmy domek kempingowy – nocowanie pod namiotem jakoś nam na tej wyprawie nie szło ;) Nocleg wyszedł nam w przeliczeniu 40 PLN, więc pozwoliliśmy sobie na odrobinę luksusu ;) Jeszcze tylko krótka wycieczka „na lekko” do supermarketu w mieście, i zamykamy dzień wynikiem prawie 70 km – stwierdziliśmy wspólnie że po górach to już całkiem niezły dystans…

  • DST 52.30km
  • Czas 03:29
  • VAVG 15.01km/h
  • VMAX 51.60km/h
  • Podjazdy 450m
  • Sprzęt Czarny Stefan
  • Aktywność Jazda na rowerze

13.06.2012 - Podróż poślubna - Oder-Neisse Radweg - Dzień 1

Środa, 13 czerwca 2012 · dodano: 27.06.2012 | Komentarze 0



Po dotarciu do Jeleniej Góry około godziny 9:00 stwierdziliśmy że nie spieszy się nam aż tak bardzo, żeby zrezygnować ze śniadanka (kawa+ciastko) w miłym ogródku cukierni wśród zabytkowych kamienic, w końcu jesteśmy w podróży poślubnej;)


Po podreperowaniu sił ruszyliśmy zaplanowaną wcześniej trasą w stronę Gryfowa Śląskiego. Jeszcze zanim wyjechaliśmy z miasta nastąpiła pierwsza (i jak się potem okazało – ostatnia) na wyprawie potencjalnie poważna awaria – po wjechaniu na krawężnik moje dość mocno obładowane sakwy podskoczyły i obluzowały się na bagażniku. Stwierdziłem więc że zwiększę napięcie elastycznego paska z hakiem, mocującego je do dolnej części bagażnika – tak, aby były mocno napięte i nie żyły własnym życiem na wybojach. Skróciłem więc pasek, zaczepiłem za bagażnik i pociągnąłem do góry… w tym momencie elastyczny element „strzelił”. Moje zdziwienie było pełne – nowe sakwy, dość uznanej firmy, i taki numer?? Co było robić, w parę minut zmontowałem z ekspandera zastępczy element napinający, a gdy to okazało się za mało opasałem jeszcze sakwy dookoła kolejnym „gumosznurkiem”, zapewniającym solidne mocowanie do bagażnika. Ta prowizorka z powodzeniem i bez problemów służyła do końca wyprawy :)

Pierwsze kilka kilometrów wypadło nam drogą krajową o dość dużym obciążeniu, dodatkowo jeszcze dość ostro pod górę… Uprzedzałem Anię wcześniej że pierwsze dwa dni będą „górskie”, tak więc moja żona nawet nie protestując specjalnie pokonała pierwszy podjazd, pytając się na szczycie czy dalej będzie już „z górki”. Było, do następnego podjazdu :) Brak kondycji dawał się nam trochę we znaki, mimo że jechaliśmy sobie spokojnym tempem, jako że zaplanowana na cały dzień trasa była „rozgrzewkowa” – niewiele powyżej 50 km. Warto wspomnieć, że ja przed wyjazdem w sezonie „nawinąłem” niecałe 1300km, a Ania może jedną trzecią tego, nie byliśmy więc jakoś niesamowicie do naszej wyprawy przygotowani…
Widoki (i zjazdy - dzięki tym podjazdom)mieliśmy piękne:



Zamek Gryf – urokliwa ruina, i nasz pierwszy zaplanowany punkt do zwiedzenia – niestety, zamek obecnie jest w rękach delikwenta który otoczył go zamkniętym parkanem – wszędzie znaki „teren prywatny, wstęp wzbroniony”.
Zamek na wzgórzu po lewej

I zbliżenie…

Cóż, uszanowaliśmy prawo własności i pojechaliśmy dalej, zaliczając kawałek za zamkiem fajny zjazd do Gryfowa Śląskiego.

Poprzednim razem w Gryfowie byłem cztery lata temu, służbowo i raczej był to tranzyt niż dłuższa wizyta – może dlatego nie zapamiętałem że miasteczko to jest tak urokliwe – pięknie położone i z dużą liczbą ładnie odnowionych kamieniczek, szczególnie w obrębie rynku. Może kiedyś w końcu uda się wpaść tu na dłużej…



Jako że pora była obiadowa, postanowiliśmy sprawdzić lokalny przybytek gastronomiczny, usytuowany bezpośrednio w rynku – po chwili siedzieliśmy w ogródku, zajadając żurek (ja) i sałatki (oboje). Jedzenie okazało się świeże, bardzo smaczne i jeszcze bardziej obfite, a przy tym niedrogie – poza tym umililiśmy sobie czas gawędząc o "szeroko pojętej" turystyce z właścicielem knajpy.

Po zjedzeniu obiadu – ledwo daliśmy radę dokończyć nasze porcje… - ruszyliśmy w stronę zamku Czocha, „clou programu” tego dnia wyprawy, znajdującego się raptem 11 km od Gryfowa Śląskiego. Pogoda zaczęła się lekko psuć, i tuż za miastem założyliśmy przeciwdeszcze. Deszczyk siąpił sobie to mocniej, to słabiej prawie przez całą drogę do zamku, ale jako że droga była piękna – stara aleja wysadzana drzewami - i widoki z niej takoż, to nie przejmowaliśmy się tym zbytnio.


Zresztą większym problemem niż deszcz była dla mnie długość tylnego błotnika w rowerze Ani – po otrzymaniu kilka razy po twarzy fontanną wody podnoszoną przez jej tylne koło przypomniałem sobie że na zeszłorocznej wyprawie też mi to przeszkadzało ;) Moja kochana Żonka natomiast, zamiast okazać zrozumienie i takt, z szyderczym uśmiechem zaliczała co większe kałuże, zmuszając mnie do uników :) No cóż, wyprzedzać jej nie chciałem bo przyjęliśmy zasadę że ona nadaje tempo, a jako że „wymyśliłem wyjazd rowerowy w góry, i ona się musi męczyć zamiast smażyć się na plaży w Egipcie czy Tunezji”, to musiałem dostać za swoje :)
Dotarliśmy do zamku, i po zostawieniu rowerów pod okiem ochroniarza ruszyliśmy zwiedzać.

Okazało się że wnętrze zamku mogą zwiedzać tylko grupy w towarzystwie przewodnika, i musieliśmy poczekać parędziesiąt minut na wejście – nie był to problem, w trakcie oczekiwania załatwiliśmy sobie (niech żyje internet w smartfonie;) ) nocleg w agroturystyce w sąsiedniej wsi. Z racji na pogodę nie uśmiechało się spanie w namiocie, i nie mieliśmy jakiegoś strasznego ciśnienia na oszczędzanie – w końcu to podróż poślubna, więc bez przesady :)
Zwiedzanie zamku było dość ciekawe, ale na kolana nas nie powaliło – został on splądrowany po wojnie, i to kilkakrotnie, więc nie zachowała się jakaś straszna ilość zabytkowych eksponatów… Najciekawsze były krótkie, ale nieźle zamaskowane tajne przejścia, komnata książęca z łazienką z działającym wyposażeniem z 1903r (w tym jacuzzi :)) i wieża, z której rozciągały się takie widoki:


I jeszcze raz zamek, w całej okazałości:

Po zakończeniu zwiedzania ruszyliśmy na kwaterę, i po dwóch kilometrach jazdy byliśmy na miejscu. Czysta pościel, wyposażona kuchenka, łazienka z ciepłą wodą, miejsce w zamykanym garażu dla rowerków – warunki to zupełnie nie wyprawowe, ale nie narzekaliśmy specjalnie ;)

  • DST 61.20km
  • Teren 10.00km
  • Czas 02:40
  • VAVG 22.95km/h
  • VMAX 59.70km/h
  • Podjazdy 360m
  • Sprzęt Czarny Stefan
  • Aktywność Jazda na rowerze

30.05.2012 Trening górsko - nizinny w Beskidzie Niskim

Środa, 30 maja 2012 · dodano: 25.06.2012 | Komentarze 0

Próba przeprawienia się przez zalesiony grzbiet górski, zakończona odwrotem,i przekuta na całkiem ok trening na płaskich terenach w okolicach Beska i Rymanowa.


  • DST 54.30km
  • Czas 02:11
  • VAVG 24.87km/h
  • VMAX 72.80km/h
  • Podjazdy 480m
  • Sprzęt Czarny Stefan
  • Aktywność Jazda na rowerze

29.05.2012 - pętla w Beskidzie Niskim

Wtorek, 29 maja 2012 · dodano: 25.06.2012 | Komentarze 0

Kolejna treningowa pętelka w Beskidzie Niskim, tym razem zahaczająca o Duklę i Bóbrkę. Fajny zjazd w miejscowości Rogi zaowocował moim osobistym rekordem prędkości maksymalnej - 72,8 km/h :)